środa, 16 kwietnia 2014

Mleczne problemy i baby blues

Gdy urodziłam syneczka w głowie miałam jedną myśl: uff, najgorsze już za mną, teraz będzie cudownie :-) Może doświadczone mamy, czytając to, śmieją się ze mnie, jednak takie było moje optymistyczne nastawienie. 
Pierwsza noc po porodzie minęła mi spokojnie, choć nie mogłam zasnąć i bolała mnie głowa. W wózeczku obok mojego łóżka spał nasz dzidziuś, spał i spał i spał. Byłam ogromnie szczęśliwa..Kilka razy zajrzały do nas położne, aby sprawdzić czy wszystko w porządku. Nastał ranek, pozwolono mi wstać, na początku ciężko mi się chodziło, czułam się słabo i dziwnie z pustym brzuchem. Z powodu szwów siedziało mi się źle, ale w końcu zjadłam śniadanie, a jeszcze wcześniej odbył się obchód lekarski. Dzidzi dalej spało, aż w końcu zaczęłam się martwić, nie wiedziałam czy powinnam go budzić, bo przecież tyle czasu nic nie jadł, czy powinnam go już przewinąć. To moje pierwsze dziecko, czułam się zagubiona i nie wiedziałam co robić. Miałam nadzieję, że któraś położna przyjdzie mi z pomocą, jednak mimo zapewnień  nikt nie przyszedł a ja nie miałam sił, by wędrować na oddział noworodków. Dopiero, gdy w ramach odwiedzin, przyszedł mój mąż, razem poszliśmy do położnych po potrzebną wiedzę. Dowiedzieliśmy się, że noworodek potrzebuje odpoczynku po porodzie i nie powinno się go wybudzać, a przystawiać do piersi mam go dopiero po pierwszej dobie, czyli w moim przypadku po północy, chyba, że sam się obudzi.
Gdy w końcu synuś obudził się, zaczęły się mleczne zmagania, mimo tego, że wiele się naczytałam o karmieniu piersią, praktyka okazała się trudna. Piotruś nie umiał jeszcze dobrze złapać, a ja z kolei miałam trudności z przystawianiem go do piersi, szczególnie, że jedyną wygodną pozycją było dla mnie leżenie na prawym boku. Gdy Marcin był ze mną dużo mi pomagał , razem też po raz pierwszy przewinęliśmy naszego płaczącego synka, byliśmy nieźle zestresowani przy tym ;-) Niestety najgorsze były noce, było ciemno w pokoju mimo małej lampki przy drzwiach, a to utrudniało mi karmienie, synek był ciągle głodny i ciągle płakał. Musiałam spać z nim przy piersi, bo inaczej w wózeczku nasz kochany maluszek przeraźliwie płakał. Były to dla mnie traumatyczne przeżycia, trzeciego dnia pobytu w szpitalu okazało się, że Piotruś stracił pół kilo wagi a na dodatek miał zbyt wysoki poziom żółtaczki! W związku z tym nie mogliśmy jeszcze wrócić do domu - byłam załamana. Marcin pocieszał mnie jak umiał- była dla mnie ogromnym wsparciem, nocą przysyłał mi sms-y i pytał jak nam idzie, a szło fatalnie, w związku z tym moje sms-y powodowały, że mąż czuł się bardzo źle, bo nie umiał nam pomóc, nawet nie mógł nic jeść z powodu tego zmartwienia. Dlatego ten czas był bardzo trudny dla całej naszej trójki. Byłam bardzo zawiedziona postawą personelu, szczególnie, że mimo moich próśb nikt nie pomógł mi w problemach laktacyjnych. Na moje pytania i prośby o pomoc słyszałam tylko: "musicie się tego nauczyć", "przecież świetnie pani idzie", "a pije coś pani?", "a je pani w ogóle coś?", "a może zjadła pani coś złego i brzuszek go boli?", totalna masakra :-( Powiem szczerze, że były to dla mnie okropne dni, chyba jedne z najgorszych w moim życiu, po nocach płakałam, podawano mu mleczko sztuczne a ja miałam ogromne wyrzuty sumienia, że nie potrafię go nakarmić, choć bardzo chciałam i starałam się jak mogłam. O bólu i pogryzionych brodawkach to już nawet nie wspomnę, bo wtedy najważniejsze było dla mnie by wytrwać w karmieniu by mały przybrał na wadze. Bardzo martwiłam się o jego stan zdrowia. I w ten sposób złapałam "baby blues", który trwał kilka dni a może i ciut dłużej. Czwartego dnia o pranku sytuacja poprawiła się, Piotruś po karmieniu spał kilka godzin, co oznaczało, że najadł się :-) Przyszła pani doktor na obchód do synka, zważyła go i okazało się, że synek w końcu przybrał 20 dkg :-) a poziom żółtaczki opadł, dalej się ona utrzymuje, ale wciąż jest to naturalna u noworodków żółtaczka fizjologiczna i możemy jechać do domu!! Nie mogłam uwierzyć w te słowa :-)) I z ogromnym szczęściem powiadomiłam męża, by po nas przyjeżdżał :-)) Pani doktor bardzo mnie też pocieszyła i powiedziała, że teraz mam jeszcze mało mleka, ale mam się nie martwić, bo w szpitalu kobiety też się stresują, a po powrocie do domu jest relaks i przychodzi nawał pokarmu, dlatego większość kobiet po powrocie do domu dalej karmi piersią. Powiedziała mi też, że problemy z karmieniem to nie tragedia, bo zawsze można karmić butelką. Także naprawdę podniosła mnie na duchu :-) 

A tak wyglądał nasz bohater w wózeczku szpitalnym:


Po południu Marcin przyjechał do nas z całym ekwipunkiem :-) Po załatwieniu wszelkich formalności, pozbieraniu moich bagaży i ubraniu syneczka, zapakowaliśmy się do samochodu. I wtedy widząc to nasze malutkie, bezbronne maleństwo, śpiące w foteliku samochodowym w dużo za dużym kombinezonie, ogarnęła mnie trwoga. Jak my sobie z nim poradzimy, jak damy sobie radę? Dodatkowo martwiłam się też  aby żaden za przeproszeniem durny kierowca nie zrobił naszemu maleństwu krzywdy, bo było po 15.00 i ruch bardzo duży. Te zmartwienia i myślę, że cała sytuacja jaka miała miejsce w szpitalu, sprawiły, że całą drogę do domu przepłakałam i nie umiałam zahamować łez. A gdy weszliśmy do domu, nasz dom już nie był tym samym domem..Przekroczyliśmy z naszym synkiem nowy próg w naszym wspólnym życiu :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz