Pod koniec czerwca wyjechaliśmy w trójkę na długo wyczekiwane wakacje. Wakacje dosyć nietypowe, ponieważ były to rekolekcje Domowego Kościoła pierwszego stopnia w Krościenku nad Dunajcem.
Zapraszam więc serdecznie na relację :-)
Oboje z mężem 1,5 roku temu przystąpiliśmy do Ruchu Światło - Życie, a dokładnie do jego rodzinnej gałęzi, czyli Domowego Kościoła. Co miesiąc spotykamy się z naszym kręgiem, który stanowi 5 małżeństw oraz ksiądz, modlimy się razem, rozważamy Pismo Święte, rozmawiamy, przyjaźnimy i wspieramy :-) Nieodłączną i bardzo ważną częścią naszego ruchu jest udział w rekolekcjach. W tym roku po raz pierwszy pojechaliśmy na 15-stodniowe rekolekcje do malowniczej miejscowości Krościenko nad Dunajcem.
Wątpliwości było sporo, przede wszystkim baliśmy się o naszego synka, o jego problemy skórne (czy się nie zaostrzą pod wpływem innej kuchni) a przede wszystkim o to, czy będziemy w stanie uczestniczyć, skupić się i właściwie przeżyć wszystkie spotkania, konferencje, modlitwy, nabożeństwa i msze święte. Wiedzieliśmy jednak, że jeśli zawierzymy wszystko Bogu, to będzie dobrze :-)
Podróż minęła nam bez żadnych problemów, Piotruś już bardzo dobrze znosi podróże autem z czego bardzo się cieszymy. Pierwsze dni były dla nas dosyć ciężkie. Po pierwsze sami musieliśmy się zaaklimatyzować w nowym otoczeniu i dostosować do narzuconej organizacji czasu. Z tym czasem to w pierwszym dniu było tak, że nawet nie było kiedy zmienić synkowi pieluchy pomiędzy poszczególnymi punktami programu. Jednak organizatorzy szybko wprowadzili właściwe poprawki w programie dnia i nie było już później problemów z wzięciem krótkiego oddechu, czy napiciu się kawy ;-) Piotrusiowi również ciężko było w pierwszych dniach, a nawet bardzo ciężko. Nagle rodzice go budzą o 6.40 rano (na poranną modlitwę), przebywa w obcych dla niego miejscach, nie może się bawić głośno w kaplicy, czy bazylice podczas codziennej mszy świętej. Pełno ludzi, pełno dzieci - Piotruś był bardzo rozgoryczony, bał się, dużo płakał i bez przerwy chciał ssać pierś (szukał poczucia bezpieczeństwa). Gdy podchodziło do niego jakieś dziecko - wpadał w histerię, a o pozostaniu pod opieką opiekunów nie mogło być mowy. Bardzo było mi żal synka, jednak modlitwa do Ducha Świętego bardzo pomogła. Po dwóch dniach kryzysu było coraz lepiej z każdym dniem - wszyscy oswoiliśmy się w nowym otoczeniu, z nowymi ludźmi i przystosowaliśmy się do nowych warunków :-)
Codziennie po obiedzie mieliśmy tzw. "czas dla rodziny" - około 3,5 godziny, które mogliśmy poświęcić na rodzinne wycieczki. Dzięki temu podczas tych dwóch tygodni był też czas na rodzinny, aktywny wypoczynek, który bardzo lubimy. Pakowaliśmy swoje manatki i ruszaliśmy pieszo lub autem na wycieczkę, Piotruś zawsze bardzo się cieszył z każdej wyprawy ;-) Pierwsze dni spędziliśmy w Krościenku, zabieraliśmy synka na place zabaw, żeby mógł wyszaleć się do woli, chcieliśmy aby był to specjalny czas dla niego, szczególnie po trudnych początkach adaptacyjnych. Plac zabaw był bardzo fajny: specjalna drewniana ciuchcia dla maluchów i "tor przeszkód" ze zjeżdżalnią, czyli to co Piotrek uwielbia :-)
Kolejne dni spędzliśmy w Szczawnicy na spacerze, na plaży koło Zamku w Niedzicy (niestety woda bardzo zimna, a plaża kamienista). Zaliczyliśmy również wąwóz Homole (CUDOWNIE), wejście (wymagające ale wyprawa CUDOWNA) na Sokolicę a także wjazd kolejką na Palenicę w Szczawnicy, gdzie Piotruś razem z Tatą po raz pierwszy zjechał torem saneczkowym. Bałam się o Piotrka, o to, czy mu się będzie podobało, ale na zdjęciach był cały rozpromieniony :-)) Bardzo miło wspominamy również naszą ostatnią wycieczkę pieszo doliną Dunajca w stronę Czerwonego Klasztoru - widoki PRZEPIĘKNE, przeszliśmy się kawałeczek słowacką stroną.
|
Krościenko |
|
Krościenko |
|
Krościenko |
|
Widok na Tatry |
|
Plaża w Niedzicy |
|
Wejście na Sokolicę |
|
Sokolica |
|
Wąwóz Homole |
|
Palenica |
|
Tor saneczkowy na Palenicy |
|
Słowacja - przełom Dunajca |
Podczas rekolekcji Piotruś NIESAMOWICIE się rozwinął, było to dla nas ogromnie zaskakujące. Przede wszystkim polubił dzieci, na początku bał się ich i wpadał w histerię jak tylko któreś z dzieci podchodziło do niego. Potem sam przytulał się do dziewczynek, wyciągał do nich rączki, przestał się bać, szczególnie "wpadła mu w oko" 4-letnia Hania ;-D, oboje przepadali za sobą. Cudownie było patrzeć na te wszystkie zmiany. Starsze dzieci bardzo nam też pomagały, zajmowały się Piotrusiem, opiekowały nim, prowadzały go, dzięki czemu chwilami mogliśmy spokojnie porozmawiać z uczestnikami rekolekcji, czy dojeść w spokoju posiłek. Piotrusia codziennie otaczał wianuszek dziewczynek w różnym wieku, także powodzenie miał ;-D Jedną z ważniejszych zmian tego czasu było to, że Piotrek zaczął CHODZIĆ! To znaczy on wcześniej chodził kilka kroków i raczkował na zmianę, a pewnego dnia stwierdziliśmy z Marcinem: "zobacz, on przecież cały czas chodzi, przestał już raczkować"! I Piotruś potrafił odejść od nas naprawdę spory kawałek, na szczęście teren był duży, bezpieczny (nie licząc żmij :-P) i ogrodzony. Piotruś przesypiał wszystkie noce (ha, wreszcie synek śpi w nocy, a myślałam, że stanie się to dopiero po odstawieniu od piersi - myliłam się jednak) i nabawił się dużego kataru podczas gdy inne dzieci i uczestnicy mieli gorączkę, anginę, przeziębienie. Piotruś uroczo podrygiwał też podczas gdy śpiewaliśmy przy akompaniamencie gitary :-)
Czas rekolekcji był cudownym, błogosławionym i wyjątkowym czasem, stwierdziliśmy, ze były to nasze najlepsze wspólne wakacje, bo spędzone z Bogiem i ze sobą nawzajem oraz innymi ludźmi, którzy stali się dla nas bliskimi. Na tych rekolekcjach wszędzie czuliśmy MIŁOŚĆ, której tak często brakuje w dzisiejszym świecie między ludźmi. Duchowe baterie zostały naładowane i przyszedł czas powrotu, smutny czas powrotu do rzeczywistości, która nie jest usłana różami, kiedy każdego dnia trzeba walczyć o czas na modlitwę, na rozmowę ze sobą, o cierpliwość, kiedy trzeba walczyć ze samym sobą i swoimi słabościami. Jednak mamy siły! Jest z nami Bóg i Jego się trzymamy! :-) Teraz jest czas aby dzielić się Dobrą Nowiną z drugim człowiekiem.
P.S Dodam jeszcze, a propos moich obaw o problemy skórne Piotrka - w trzecim dniu pobytu wszystkie zmiany skórne ZNIKNĘŁY, a jadał dokładnie to, co my.
Powrót minął nam niesamowicie spokojnie, jechaliśmy tylko 2,5 godziny do domu, a zmęczony synuś przespał całą drogę :-)
Chwała Panu!