poniedziałek, 5 października 2015

Informacyjnie

Moi Drodzy.
Kochani czytelnicy bloga Z dzidziusiem w świat. Tak to w życiu jest, że przychodzi czas na zmianę. Postanowiłam zakończyć prowadzenie dwóch blogów jednocześnie i połączyć oba razem. Tak więc wszystkie posty archiwalne z tego bloga zostały przeniesione na blog W pracowni u Pati. Oczywiście wpisy o rodzicielstwie nadal będą kontynuowane :-)

Dlatego zapraszam wszystkich Was serdecznie na blog:

W pracowni u Pati 

Pozdrawiam Was serdecznie i jeszcze raz zapraszam :-)

piątek, 28 sierpnia 2015

Nibylandia w Katowicach

Pewnego niedzielnego popołudnia na dobre się rozpadało, nie chcieliśmy całej niedzieli przesiedzieć w domu, dlatego zaczęliśmy się zastanawiać co robić. Gdzie pojechać, jak spędzić razem czas? Wybór padł na salę zabaw Nibylandię w Katowicach. Nigdy tam nie byliśmy i nie wiedzieliśmy, czy Piotrusiowi się spodoba, czy atrakcje będą dostosowane do jego możliwości. Mąż jednak zasięgnął opinii w internecie i dowiedział się, że są tam dwie sale, jedna dla mniejszych a druga dla starszych dzieci. Postanowiliśmy więc - jedziemy :-)

Nibylandia została stworzona w klimacie Piotrusia Pana, znajdują się tam Las Elfów, Statek Piratów, zjeżdżalnie, tory przeszkód, automaty do gier - ogromnie nam się podobało, ale co tam nam - najbardziej podobało się Piotrusiowi :-) Jak tylko weszliśmy do środka i zostawiliśmy swoje rzeczy w zamykanej szafce, synek pobiegł czym prędzej do salki dla maluchów i od razu zaczął się wspinać. Ja natomiast nie wiedziałam co mam robić, bo Piotruś nie potrzebował w tym miejscu żadnej asekuracji :-)) Zobaczcie sami:




W sali było też pełno zabawek, stoliczek do kolorowania z kolorowankami, zabawki na biegunach i jeździki. Po około 30 minutach, zaczęło nam się jednak troszkę nudzić i synkowi również - sala nie jest zbyt duża i było w niej dosyć duszno. Przeszliśmy zatem do większej sali z 6- poziomową konstrukcją - jej! Super! Choć wiadomo, że Piotruś jeszcze za mały, jednak miał tam co robić ;-) Zjeżdżał ze zjedżalni z piłeczkami, skakał na dmuchanym materacu i pokonywał tor przeszkód.




 
Jeżeli jesteście ciekawi jak wygląda duża sala zabaw, to pod tym linkiem znajdziecie galerię zdjęć Nibylandii.
W pewnym momencie zrobiliśmy się bardzo głodni i poszliśmy do bufetu, który znajduje się w dużej sali. Mieliśmy ochotę na obiad, jednak widzieliśmy same słodkości. Okazało się jednak, że można spokojnie zamówić też ciepłe dania - tutaj uważam, że zdecydowanie brakuje w bufecie dużej listy menu, umieszczonej w widocznym miejscu. Długo czekaliśmy na posiłek, ponieważ było bardzo dużo ludzi i Piotruś zrobił się śpiący. Na szczęście nie usnął nam, zasnął dopiero w drodze powrotnej.

Bardzo podobało nam się w Nibylandii, choć przyznam, że sale zabaw są dosyć kosztowne, szczególnie jeśli przyjść z więcej niż jednym dzieckiem, a na dodatek każdy głodnieje i ma chęć coś zjeść - swojego jedzenia nie można wnosić na teren Nibylandii.

A teraz informacyjnie:
Sala Zabaw dla Dzieci "NIBYLANDIA"
ul. Pawła Kołodzieja 44; Katowice-Murcki
tel.: + 48 32 209 77 44

tel.kom. 502 694 343 

Cennik można znaleźć tutaj

Czy chodzicie z dziećmi do sal zabaw, jakie macie opinie na ich temat?

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rośnie nam synek, rośnie, czyli Piotruś ma już 1,5 roczku.

10 sierpnia Piotruś skończył 1,5 roku, w ostatnim czasie zmienił się i ciągle się zmienia nie do poznania w bardzo szybkim tempie. Każdego dnia zaskakuje nas czymś nowym, synek stał się niesamowicie bystry i mądry (tak, tak, szare komórki pracują na najwyższych obrotach).

Najważniejszą umiejętnością, którą osiągnął ponad miesiąc temu jest to, że zaczął chodzić i próbuje nawet biegać. Dzięki temu cały dom i podwórko jest na wyciągnięcie jego ręki, pomysł goni pomysł. Rzadko noszę już synka, ponieważ on się tego nie domaga. Wszędzie może dostać się na własnych nóżkach lub z pomocą osoby dorosłej, wtedy łapie za rękę i podtrzymuje się np. na nierównym podłożu, czy przy wchodzeniu/schodzeniu ze schodów. Często jest tak, że on nawet nie chce iść za rękę, dlatego nie pozwalam mu chodzić chodnikiem przy ruchliwej ulicy. Spacerujemy tam gdzie jest bezpiecznie: na podwórku, w lesie, czy bocznej, rzadko uczęszczanej drodze. Oczywiście nadal w użytkowaniu jest spacerówka (prosta parasolka), bo nóżki jak wiadomo szybko się męczą ;-) Piotruś bardzo lubi spacerować w wózku i obserwować otoczenie. Najbardziej lubi spacerować wzdłuż drogi i oglądać mijające nas pojazdy, w lesie natomiast nudzi się (niestety), chce co chwilę wychodzić z wózka i iść w przeciwnym kierunku. W lesie muszę więc go motywować i zachęcam do zbierania gałęzi i szyszek (hehe, taki spacer potrafi trwać godzinę). 
Dzięki temu, że Piotrek chodzi mogę w spokoju ugotować obiad, zmyć naczynia, nastawić pranie, wywiesić pranie z dużą pomocą malucha, który podaje mi ciuchy do rozwieszenia lub żabki. A nawet mogę się położyć na chwilkę i zmrużyć oczy :-)




Od ponad dwóch miesięcy synek PRZESYPIA całą noc, potrafi spać 10 godzin i się nie obudzić ani razu. Jest to dla mnie szok nie do ogarnięcia ;-D Zazwyczaj chodzi spać koło godziny 21-22 a wstaje o 7-8.00. A i co najciekawsze, rano nie chce już ssać piersi. Jak tylko się obudzi i powierci w łóżku, zaczyna popłakiwać i wołać bez przerwy "mniam, mniam, mniam". Także trzeba od razu wstawać i podawać śniadanie, zazwyczaj daję mu wtedy ciepłe mleko z musli, ponieważ mogę je najszybciej przygotować. Dopiero od niedawna podaję synkowi mleko modyfikowane, a on nie jest przyzwyczajony by pić samo mleko - lubi dodatki takie jak musli, owoce, czy płatki. A jak mleko przeleci to zjadamy kanapkę, owoc lub jajecznicę. 
A propos tego przesypiania nocy..dawniej myślałam, że jak karmię Piotrka piersią to on zawsze będzie się budził z przyzwyczajenia żeby possać. Nadal śpimy razem w łóżku bo w swoim łóżeczku nie chce spać (moja doktor uważała, że dziecko nie będzie się budzić jeśli nie będzie spało ze mną). Wychodzi jednak na to, że nie można myśleć stereotypowo o dziecku, wszystko powinno dziać się naturalnie na tyle oczywiście na ile jest to możliwe. 
Czasem zdarzy się, że synek zapłacze w nocy (bo na przykład mama zapaliła światło aby "zlikwidować" komara siedzącego na ścianie, albo tata próbuje więcej miejsca sobie w łóżku zawłaszczyć) jednak wystarczy że przytuli się do mnie lub męża i od razu spokojny zamyka oczka, nawet nie trzeba go nosić.
Ciekawym tematem jest też sposób zasypiania Piotrusia: nowością jest to, że on już rozumie co to znaczy noc. Wyciszamy synka i kładziemy go na łóżku, układamy się obok niego do spania i następuje etap wiercenia się. Polega on na tym, że maluch układa sobie poduszki i przytula się do nich spania i potrafi tak przekładać te poduszki wiele, wiele razy. W końcu zamyka oczka i zasypia :-) Jest to coś wspaniałego i przeuroczego ;-)

Jedzenie jest to temat, który bardzo często spędza sen z powiek rodzicom. U nas nie ma tego problemu bo synek je wszystko. To jest sprawa, z której jestem ogromnie dumna i szczęśliwa. Piotruś ma ogromny apetyt i lubi jeść praktycznie wszystko, gdy jest głodny to od razu woła "mniam, mniam" i wiadomo, że trzeba mu dać coś do jedzenia. Najwięcej maluch zjada po popołudniowej drzemce, więc najczęściej wtedy podaję mu obiad i sama też jem go razem z synkiem. A propos jedzenia to muszę napisać osobny post ponieważ jest to temat, który mnie ogromnie interesuje.
W ostatnim czasie synek uwielbia chodzić do ogródka na owoce, niestety te kończą się powoli. Porzeczki i agrest skończyły się, pojawiają się jeszcze malinki i poziomki, a dojrzewają jeżyny i winogrono :-) Piotrek zjada je w błyskawicznym tempie, nie zdąży czasem połknąć a już pakuje do buzi kolejne ;-D


A jak spędzamy czas? Nadal najlepszymi zabawkami są te dorosłe sprzęty, takie jak mop, miotła, garnki, pokrywki, itp. Nasz synek bardzo lubi wszędzie się wspinać i stawać na wysokościach, np. na swoim krzesełku do karmienia. Pewnego razu przyszedł z podwórka, sam wszedł sobie do krzesełka, sięgnął rączkami po swój kubeczek z wodą i..wypił :-D Czasem urządzamy sobie zabawy plastyczne, rysujemy, albo dziurkujemy kolorowy papier. Jednak zabawami plastycznymi nie jest zbytnio zainteresowany, aczkolwiek mazaniem flamastrami niezmywalnymi owszem (tak, tak, ma swoje zmywalne, ale najlepsze są mamy flamastry - te które trudno potem zetrzeć). Pamiętam jak Piotrek odsunął drzwi do szafy - wszedł do środka, wyciągnął zwinięty w rulon brystol, położył go na podłodze. Po czym z szafki wziął piórnik z kredkami i zaczął je wyciągać - ewidentnie chciał rysować :-)
Piotruś nadal uwielbia książki, jestem z tego powodu ogromnie szczęśliwa. Potrafią go zająć na długi czas, a nawet potrafi sam usiąść i oglądać książkę. Najbardziej jednak lubimy razem oglądać obrazki, recytować krótkie wierszyki i pokazywać przedmioty na poszczególnych stronach. Dzięki temu Piotruś potrafi już powiedzieć wiele słów. 
Po rekolekcjach wyciągnęłam z szafy gitarę, której już wiele lat nie używałam i zaczęłam grać synkowi krótkie piosenki i śpiewać. Maluch koniecznie też chce grać na gitarze, na początku ja nie mogłam nic zagrać, bo synek od razu się złościł gdyż on tylko chciał grać :-D Teraz potrafi też słuchać a nawet podrygiwać do piosenek które mu gram i śpiewam. W ruch idzie też bębenek dziecięcy.
Lubimy też wkładać kształty do garnuszka (sortera), burzyć wieże z klocków, bawić się w gotowanie oraz bardzo lubimy drewniane układanki. Zabaw jest naprawdę sporo. Ostatnio nawet udaje mi się z synkiem wykonywać proste ćwiczenia z naklejkami. Od teściowej dostaliśmy wiele różnych książeczek z naklejkami, większość jest dla niego jeszcze zbyt trudna. Jednak wśród nich znalazła się jedna z serii "Naklejkowo" polecana przez czasopismo "Mamo to ja". Jest przeznaczona dla dzieci w wieku 2 lat, ale zawiera piękne ilustracje - proste, nie bajkowe i w takiej samej estetyce utrzymane naklejki. Zadania też są bardzo przyjemne i nieskomplikowane, np. w zagrodzie jest jedna kura, trzeba odnaleźć naklejki z kurami i wkleić je do zagrody, na innej stronie widać dziewczynkę na plaży, trzeba odnaleźć naklejki ze statkami i samolotami i nakleić w odpowiednie miejsce. Wiele zadań udało mi się z Piotrkiem rozwiązać, mimo, że on ich jeszcze nie do końca rozumiał, ale odklejanie i przyklejanie naklejki było dla niego interesujące. Ciężko jest znaleźć w sklepach takie książeczki z naklejkami dla malutkich dzieci, większość z nich jest jeszcze zbyt trudna i jest utrzymana w bajkowej lub po prostu brzydkiej stylistyce, a co jak co ale na szatę graficzną zwracam baczną uwagę (ot takie skrzywienie zawodowe) ;-) 


Piotrek doskonale kojarzy już fakty: gdy słyszy dźwięk samolotu, to od razu patrzy w górę, usłyszy dźwięk otwierania bramy, woła: "tata".
Komunikacja też idzie u nas pełną parą :-) Gdy chce iść na dwór, wyciąga z szafy swoje buciki i woła: "buti, buti", rozumie już naprawdę wiele (o ile nie wszystko). Pewnego razu zmywałam w zlewie, Piotrek zniecierpliwiony, że nie poświęcam mu uwagi, wyciągnął z szafki druciany koszyk na owoce i blender (bez ostrej końcówki, którą trzymam poza jego zasięgiem). Usiadł na podłodze koło mnie , zaczął mieszać blenderem w koszyku i głośno buczeć "łoooooooaaaaaaaa". Ja sobie myślę: "o rany, co on robi?", dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że on przecież blenduje :-)))
Piotrek jest bardzo rozmownym dzieckiem, mówi po swojemu dużo. Potrafi też powiedzieć kilka słów, takich jak: bób, buty, ryż, buła, tata, mama. Dzięki książeczkom zna takie słowa jak: las, lis, dzik, łoś i potrafi je powiedzieć. A najbardziej ulubionym słowem jest: "nie" :-D Piotruś używa go bardzo często, potrafimy się więc dogadać, choć nie zawsze, gdyż synuś potrafi być przekorny. Zaczyna się więc wychowywanie..Gdy nie podoba mi się jego zachowanie, mówię mu 3 razy by tego nie robił bo inaczej będzie się działo "to" i "to" i staramy się z mężem być konsekwentni. Na przykład pewnego razu synuś wyciągnął (wyciąganie wszystkiego z szafek w czasie przygotowywania posiłku to normalne zachowanie u Piotrka) łyżkę drewnianą i zaczął uderzać nią w meble z wielkim hukiem. Trzy razy upomniałam go i powiedziałam, że jeśli nie przestanie to mu zabiorę łyżkę. No i musiałam zabrać, podobnie było z chochlą i łyżką cedzakową. Podobnie jest też, gdy łobuziak zaczyna wstawać z krzesełka na dwie nogi lub na stół, wtedy proszę go 3 razy by usiadł inaczej postawię go na podłodze i zazwyczaj tak się kończy. A synek śmieje się w głos, bo myśli że to zabawa, ech ile to cierpliwości potrzeba ;-P Oj niestety nie raz zdarzy mi się krzyknąć na niego, bo brakuje mi cierpliwości i kończy się to płaczem wystraszonego Piotrusia. On ucieka a ja gonię go by go przeprosić i ucałować. Mam zawsze wtedy ogromne wyrzuty sumienia i ogromne pragnienie poprawy swojego zachowania. Nad tą cierpliwością muszę nieustannie pracować.

Chyba Was zanudziłam tymi wszystkimi informacjami i umiejętnościami ;-P wybaczcie, ale ja po prostu jestem zaraz po mężu zakochana w swoim synku ;-D a każdy dzień przynosi tyle niespodzianek, że chciałabym je wszystkie utrwalić i zapamiętać oraz podzielić się nimi z Wami.

Kto wytrwał do końca posta?
Buziaki dla Was :-*

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Piotruś kibicuje kolarzom Tour de Pologne.

Dzisiaj "wpadam" na chwileczkę, aby pokazać Wam jak Piotruś kibicował kolarzom Tour de Pologne. Przejeżdżali ulicą obok naszego domu, więc mieliśmy wspaniałą okazję zobaczyć peleton na żywo :-)



Oczywiście czekaliśmy około godziny a kolarze przemknęli w sekundę ;-D Natomiast samochodów reklamowych i samochodów ze sprzętem było dużo więcej niż samych zawodników ;-) Ale powiem Wam, że było warto!

Ufff, a jak radzicie sobie z upałami? Ja przyznam, że nie znoszę upałów, brak energii totalny. Dla mnie wspaniała temperatura to max 25 stopni, wtedy mam wigor. Rano jak wstaniemy z Piotrkiem to jemy szybko śniadanie i wychodzimy na podwórko (och jak dobrze, że je mamy), na plac zabaw nawet nie idziemy ponieważ jest w samiutkim słońcu - parzy piasek i zjeżdżalnia. Jak na dworze robi się zbyt gorąco (czyli max przed 11.00) to zmykamy do domu, zamykamy okna i bawimy się dalej. Pijemy dużo wody z cytryną, koktajle i jemy lekkie warzywne obiady (głównie cukinię z ogródka, której mamy pełno ;-) W południe to nawet zaciągam zasłony, kolejne wietrzenie się na dworze następuje wieczorem. No i chodzimy w lekkich ciuchach i na bosaka, a synek w samej pieluszce. Nasze mieszkanie należy do tych chłodniejszych, ale w takie długotrwałe upały to i tak w ciągu dnia mamy w domu około 27 stopni. 
Ja już mam dość, a Wy? Modlę się o ochłodę i deszcz ;-) serio :-/
Najbardziej martwię się o męża, który jest pracownikiem biurowym. Marcin ma bardzo gorąco w swoim gabinecie (dach mocno się nagrzewa, a klimatyzacji brak), temperatura w ich pomieszczeniu sięga powyżej 30 stopni - nie da się pracować w takich warunkach. A do tego wypada mieć zakryte buty i długie spodnie. dlatego naprawdę modlę się o ochłodzenie.

Buziaki dla Was :-*

środa, 5 sierpnia 2015

Rekolekcje w Krościenku nad Dunajcem

Pod koniec czerwca wyjechaliśmy w trójkę na długo wyczekiwane wakacje. Wakacje dosyć nietypowe, ponieważ były to rekolekcje Domowego Kościoła pierwszego stopnia w Krościenku nad Dunajcem.

Zapraszam więc serdecznie na relację :-)

Oboje z mężem 1,5 roku temu przystąpiliśmy do Ruchu Światło - Życie, a dokładnie do jego rodzinnej gałęzi, czyli Domowego Kościoła. Co miesiąc spotykamy się z naszym kręgiem, który stanowi 5 małżeństw oraz ksiądz, modlimy się razem, rozważamy Pismo Święte, rozmawiamy, przyjaźnimy i wspieramy :-) Nieodłączną i bardzo ważną częścią naszego ruchu jest udział w rekolekcjach. W tym roku po raz pierwszy pojechaliśmy na 15-stodniowe rekolekcje do malowniczej miejscowości Krościenko nad Dunajcem.
Wątpliwości było sporo, przede wszystkim baliśmy się o naszego synka, o jego problemy skórne (czy się nie zaostrzą pod wpływem innej kuchni) a przede wszystkim o to, czy będziemy w stanie uczestniczyć, skupić się i właściwie przeżyć wszystkie spotkania, konferencje, modlitwy, nabożeństwa i msze święte. Wiedzieliśmy jednak, że jeśli zawierzymy wszystko Bogu, to będzie dobrze :-)

Podróż minęła nam bez żadnych problemów, Piotruś już bardzo dobrze znosi podróże autem z czego bardzo się cieszymy.  Pierwsze dni były dla nas dosyć ciężkie. Po pierwsze sami musieliśmy się zaaklimatyzować w nowym otoczeniu i dostosować do narzuconej organizacji czasu. Z tym czasem to w pierwszym dniu było tak, że nawet nie było kiedy zmienić synkowi pieluchy pomiędzy poszczególnymi punktami programu. Jednak organizatorzy szybko wprowadzili właściwe poprawki w programie dnia i nie było już później problemów z wzięciem krótkiego oddechu, czy napiciu się kawy ;-) Piotrusiowi również ciężko było w pierwszych dniach, a nawet bardzo ciężko. Nagle rodzice go budzą o 6.40 rano (na poranną modlitwę), przebywa w obcych dla niego miejscach, nie może się bawić głośno w kaplicy, czy bazylice podczas codziennej mszy świętej. Pełno ludzi, pełno dzieci - Piotruś był bardzo rozgoryczony, bał się, dużo płakał i bez przerwy chciał ssać pierś (szukał poczucia bezpieczeństwa). Gdy podchodziło do niego jakieś dziecko - wpadał w histerię, a o pozostaniu pod opieką opiekunów nie mogło być mowy. Bardzo było mi żal synka, jednak modlitwa do Ducha Świętego bardzo pomogła. Po dwóch dniach kryzysu było coraz lepiej z każdym dniem - wszyscy oswoiliśmy się w nowym otoczeniu, z nowymi ludźmi i przystosowaliśmy się do nowych warunków :-)





Codziennie po obiedzie mieliśmy tzw. "czas dla rodziny" - około 3,5 godziny, które mogliśmy poświęcić na rodzinne wycieczki. Dzięki temu podczas tych dwóch tygodni był też czas na rodzinny, aktywny wypoczynek, który bardzo lubimy. Pakowaliśmy swoje manatki i ruszaliśmy pieszo lub autem na wycieczkę, Piotruś zawsze bardzo się cieszył z każdej wyprawy ;-) Pierwsze dni spędziliśmy w Krościenku, zabieraliśmy synka na place zabaw, żeby mógł wyszaleć się do woli, chcieliśmy aby był to specjalny czas dla niego, szczególnie po trudnych początkach adaptacyjnych. Plac zabaw był bardzo fajny: specjalna drewniana ciuchcia dla maluchów i "tor przeszkód" ze zjeżdżalnią, czyli to co Piotrek uwielbia :-)
Kolejne dni spędzliśmy w Szczawnicy na spacerze, na plaży koło Zamku w Niedzicy (niestety woda bardzo zimna, a plaża kamienista). Zaliczyliśmy również wąwóz Homole (CUDOWNIE), wejście (wymagające ale wyprawa CUDOWNA) na Sokolicę a także wjazd kolejką na Palenicę w Szczawnicy, gdzie Piotruś razem z Tatą po raz pierwszy zjechał torem saneczkowym. Bałam się o Piotrka, o to, czy mu się będzie podobało, ale na zdjęciach był cały rozpromieniony :-)) Bardzo miło wspominamy również naszą ostatnią wycieczkę pieszo doliną Dunajca w stronę Czerwonego Klasztoru - widoki PRZEPIĘKNE, przeszliśmy się kawałeczek słowacką stroną.

Krościenko

Krościenko
 
Krościenko


Widok na Tatry

Plaża w Niedzicy

Wejście na Sokolicę

Sokolica

Wąwóz Homole

Palenica

Tor saneczkowy na Palenicy

Słowacja - przełom Dunajca

Podczas rekolekcji Piotruś NIESAMOWICIE się rozwinął, było to dla nas ogromnie zaskakujące. Przede wszystkim polubił dzieci, na początku bał się ich i wpadał w histerię jak tylko któreś z dzieci podchodziło do niego. Potem sam przytulał się do dziewczynek, wyciągał do nich rączki, przestał się bać, szczególnie "wpadła mu w oko" 4-letnia Hania ;-D, oboje przepadali za sobą. Cudownie było patrzeć na te wszystkie zmiany. Starsze dzieci bardzo nam też pomagały, zajmowały się Piotrusiem, opiekowały nim, prowadzały go, dzięki czemu chwilami mogliśmy spokojnie porozmawiać z uczestnikami rekolekcji, czy dojeść w spokoju posiłek. Piotrusia codziennie otaczał wianuszek dziewczynek w różnym wieku, także powodzenie miał ;-D Jedną z ważniejszych zmian tego czasu było to, że Piotrek zaczął CHODZIĆ! To znaczy on wcześniej chodził kilka kroków i raczkował na zmianę, a pewnego dnia stwierdziliśmy z Marcinem: "zobacz, on przecież cały czas chodzi, przestał już raczkować"! I Piotruś potrafił odejść od nas naprawdę spory kawałek, na szczęście teren był duży, bezpieczny (nie licząc żmij :-P) i ogrodzony. Piotruś przesypiał wszystkie noce (ha, wreszcie synek śpi w nocy, a myślałam, że stanie się to dopiero po odstawieniu od piersi - myliłam się jednak) i nabawił się dużego kataru podczas gdy inne dzieci i uczestnicy mieli gorączkę, anginę, przeziębienie. Piotruś uroczo podrygiwał też podczas gdy śpiewaliśmy przy akompaniamencie gitary :-)

Czas rekolekcji był cudownym, błogosławionym i wyjątkowym czasem, stwierdziliśmy, ze były to nasze najlepsze wspólne wakacje, bo spędzone z Bogiem i ze sobą nawzajem oraz innymi ludźmi, którzy stali się dla nas bliskimi. Na tych rekolekcjach wszędzie czuliśmy MIŁOŚĆ, której tak często brakuje w dzisiejszym świecie między ludźmi. Duchowe baterie zostały naładowane i przyszedł czas powrotu, smutny czas powrotu do rzeczywistości, która nie jest usłana różami, kiedy każdego dnia trzeba walczyć o czas na modlitwę, na rozmowę ze sobą, o cierpliwość, kiedy trzeba walczyć ze samym sobą i swoimi słabościami. Jednak mamy siły! Jest z nami Bóg i Jego się trzymamy! :-) Teraz jest czas aby dzielić się Dobrą Nowiną z drugim człowiekiem.

P.S Dodam jeszcze, a propos moich obaw o problemy skórne Piotrka - w trzecim dniu pobytu wszystkie zmiany skórne ZNIKNĘŁY, a jadał dokładnie to, co my.
Powrót minął nam niesamowicie spokojnie, jechaliśmy tylko 2,5 godziny do domu, a zmęczony synuś przespał całą drogę :-)

Chwała Panu!



piątek, 26 czerwca 2015

Dzień Taty

Ja jak zwykle spóźniona!
Oczywiście Dzień Taty miał miejsce 23 czerwca, ale dzisiaj bardzo chciałam napisać do Was kilka słów. 
Piotruś ma ze swoim Tatusiem bardzo dobry kontakt, kiedy mąż wraca z pracy, często czekamy na niego na dworcu kolejowym i wracamy razem do domu. Tata mimo zmęczenia po pracy, chętnie bawi się z synkiem, pokazuje mu świat, kąpie i usypia. Choć wiadomo, że Mama to Mama i póki co najlepiej jest Piotrusiowi przy mnie. Bardzo zależy mi jednak by synek miał jak najlepszy kontakt z Tatą, aby spędzali razem radośnie czas i pielęgnowali z miłością swoje relacje.


Z okazji Dnia Taty Piotruś obdarował Tatusia kwiatuszkiem  oraz laurką (bardzo chciałam, by synek cokolwiek narysował, ale niestety musiałam radzić sobie sama ;-) Piękny to był widok, kiedy nasz słodki krasnalek podszedł sam na nóżkach do męża w jednej rączce trzymając kwiatki a w drugiej kartkę. Całować jednak się z Tatą nie chciał ;-D



Wszystkim Tatusiom życzę samych radosnych chwil spędzonych wspólnie z  dziećmi!

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Zaginiony telefon

Pewnego sobotniego popołudnia umówiłam się z Mamą na rozmowę telefoniczną. Moi rodzice mieszkają poza granicami kraju, więc na rozmowy telefoniczne zawsze rezerwujemy sobie czas aby na spokojnie porozmawiać. 

Piotruś bawił się z babcią a Marcin poszedł do pokoju aby podłączyć mi do prądu telefon. Nasz telefon stacjonarny jest mobilny i nie zawsze podpięty do bazy ponieważ rzadko z niego korzystamy. Marcin już chciał wziąć do ręki telefon aby go wpiąć do bazy, a tu nagle... nie ma telefonu. Przecież całe dwa tygodnie widziałam go leżącego na biurku. Zaczęło się wielkie poszukiwanie..
Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy to "z pewnością Piotruś się do niego dorwał i gdzieś położył". Wezwałam męża do pomocy ;-D przeszukaliśmy wszystkie szuflady, szafki, półki a nawet chlebak ;-) (A propos chlebaka - w tym samym dniu znalazłam w nim poszukiwany kilka dni wcześniej syrop przeciwgorączkowy). Potem pomyślałam, że przecież nigdy nie pozwalałam się bawić synkowi "tym" telefonem, więc raczej mało prawdopodobne by to Piotruś coś z nim zrobił. No dobra, ALE TELEFONU BRAK, nie możliwe by w domu telefon zniknął jak kamfora. Sprawa zaginionego telefonu nie dawała nam spokoju. Aby porozmawiać z Mamą w końcu pożyczyłam aparat od dziadków.

Potem przyszła mi do głowy myśl, że kilka dni wcześniej wyrzucałam z tego pokoju worek ze śmieciami. A przecież już kiedyś w koszu na śmieci znalazłam swoje.. kapcie ;-D Mąż postanowił przeszukać kubeł ze śmieciami, sprawa nie była taka prosta, bo mamy na podwórku aż trzy kubły. Na szczęście o dziwo pamiętałam do którego wrzuciłam "ten" worek. W tygodniu Marcin wziął się za przeszukiwanie kubła celem znalezienia "tego" arcyważnego worka. Worek się znalazł a w nim...poszukiwany telefon :-) No i czyja to sprawka? A no naszego kochanego synusia :-)) Dlatego teraz zanim wyrzucamy śmieci zerkamy na  zawartość worków, aby nie stracić czegoś czego stracić byśmy nie chcieli :-))

Na koniec dodam, że gdyby nie moja Mama to nie pamiętalibyśmy o tym, że nie ma w domu telefonu, a ten wylądowałby w końcu na wysypisku śmieci.